Zapraszamy na spotkanie z KARINĄ STEMPEL, związane z promocją tomu wierszy "Noc w Nome" (wyd. Fundacja Duży Format, 2016).

Prowadzenie: Olgerd Dziechciarz

 


 

KARINA STEMPEL – autorka tomu wierszy  Rok Drewnianego Konia (Wrocław, 2015). Laureatka 4. Konkursu Dużego Formatu (2016). Publikowała w czasopismach papierowych i wirtualnych (m.in. w „Helikopterze”, „Frazie”, „Kwartalniku Powiatu Olkuskiego” i „sZAFie”). Wiersze z Roku Drewnianego Konia ukazały się także w Przewodniku po zaminowanym terenie (Wrocław, 2016). Mieszka w wiosce.

 


 

Wiersze z tomu:

 

Una canción desesperada

 

Skrapla się ciało dnia. Zachód jest wodą

po pędzlach – stojącą i gęstą. Każdy kolor

rozchodzi się w nim jak galaktyka. Dotykam

tego miejsca, głębia ma pełnię i nów.

 

Rozwarstwiam się. Koniec dnia wsysa jak lejek,

rozpadam się na krople rtęci. Nie pozbierasz

mnie tu, już nie zdołasz zatrzymać. Czekanie

na ciebie w okolicy ust skruszyło się lub wyschło.

 

 Wyczerpał się paradygmat, mówi Agnieszka,

albo dogmat, a może para oznacza już tylko

potencjalność wody. Szorstki i zimny dotyk

skrapla w powietrzu oddech, poza tobą.

 

* * * 

 

Niewinne słowo nie istnieje

 

Niewinne słowo nie istnieje,

podobnie jak oko i dotyk. Może nawet

w Nome nie ma już niewinnych myśli

i snów. Liczymy sny.

 

Każdy z nas miał kiedyś zabawkę

chroniącą przed koszmarem.

Święty Inuit od rozsianego

w gwiazdozbiór dziesięcionogiego

 

niedźwiedzia wyznaczającego drogę.

Święty Inuit od porażenia

światłem, odbierającego moc w oczach

i w rękach. I ty, święta Inuit,

 

przed którą stajemy bezradni. Nic już

nie możemy dla ciebie zrobić,

nie mamy siły, by zabić to, co zabija

twoje ciało. Możemy tylko odebrać ci imię.

 

Każdy z nas miał kiedyś zabawkę

chroniącą przed koszmarem.

Teraz dorośliśmy i wiemy,

że bez imienia łatwiej się zasypia.

 

Że lepiej milczeć, kiedy nie ma

słów. To kruk daje i odbiera słońce.

Niektórzy we śnie wykrzykują imiona.

Wciskamy je pod krę. Płaczemy w ciszy.

 

 * * * 

 

Tengo miedo

 

Nie odstawać, zachłysnąć się mrozem.

Tu nie ma miejsca na oddech,

wąski klin. Po stronie ostrej

ocali nas, jak zawsze, brak symetrii.

 

Coś jest na rzeczy, kiedy T. mówi

(w mojej głowie, bo przecież od dawna

nie żyje), że cesarskie cięcie jest zimnym

rozdarciem świata. I przy pierwszym

 

łososiu, rybie bez ości, opowiada

(a ja mam to od razu przed oczyma),

jak stracił ojca w wieku czterech lat.

W lesie. Pręt pośród zapałek

 

i wyprężone ciało. Łosoś już zawsze

wydawał mi się podejrzany. Wbijam paznokcie

w twardy sen. I tak trzeba to przeciąć.

Trzeba to przeciąć mocno, jeszcze bardziej.