Zapraszamy na spotkanie z JACKIEM PODSIADŁO związane z promocją nowego tomu "Włos Breugueta" (WBPiCAK, Poznań 2016)

Spotkanie odbędzie się w ramach cyklu "Seryjny Poeta".

 

Prowadzenie: Krzysztof Siwczyk

 

 


 

O tomie:

Tytuł nowego tomu wierszy Jacka Podsiadło Włos Breugueta kieruje nas w stronę słownika zegarmistrzowskiego, precyzyjnej i delikatnej sprężyny, skonstruowanej przez Abrahama Bregueta w XVIII wieku. Czyżby to właśnie chciał Podsiadło powiedzieć na temat życia i poezji: jak delikatnymi są mechanizmami oraz jak odmierzać upływający czas rytmem wierszy? Tom ten Jacka Podsiadły znowu zręcznie splata ze sobą bieguny życiopisania, poetyckiego dziennika i frywolnego żartu. (…) „Wiersz ten składałem jak bajkę, rozum mnie nie gonił” (Wynurzają się zręby) ‒ deklaruje podmiot w swoim pląsającym élan vital i rozgrywa kolejne teksty między folkową balladą a charakterystyczną dla siebie metafizyką codzienności. (…)

Włos Bregueta to powrót ze snu, tom, w którym wręcz cierpi się na bezsenność, ale też wejście w samą materię życia po nieco lunatycznym i nostalgicznym Przez sen. Stary niedźwiedź budzi się z dziecięcej rymowanki i bywa groźny, bystry, trzeźwy w osądach, jak w kronikarskim Przebiegu wydarzeń, czyli przepisanym na wiersz raporcie z rozruchów antyżydowskich w Ostrowców w 1904 roku, czy Memu miastu na odpierdol, gorzkim i zarazem intymnym obrazie Opola. Jest oczywiście Podsiadło pacyfistyczny (Autozapisywanie) i anarchistyczny (choćby w groteskowym, formalistycznym Układzie rozkwitającym), jest wierny poholokaustowej pamięci (BreakpointOczy oczu), ale jego największa siła tkwi od zawsze w języku miłości.

Pisał przed laty Konrad Góra, że „język to sznur pod dzwon”, wyzywając Podsiadłę na poetycki pojedynek i pośrednio zarzucając mu rezygnację z politycznego zaangażowania. Teraz, niejako rykoszetem, autor Kry odpowiada, zgodnie z ponadczasową naturą swojej poezji, z wiarą w siłę prywatności i intymności: „język to znieruchomiały dzwon, ona stoi pod nim” (Magda rozpuszcza włosy); odpowiada we wspaniałym erotyku do jednej z muz. Magda to adresatka i bohaterka większości wierszy z Włosa…, również tych najlepszych, najbardziej poruszających fraz („Wiecznie bezradny, mogę tylko powtarzać jej imię / tak jak się powtarza: «Życie, życie»”, 687). Jej osoba oraz zegarmistrzowska klamra równocześnie odsyłają nas jednak zręcznie do innego tomu autora ‒ Wychwytu Grahama (1999) i dopowiadają kolejny akt zmagań Podsiadły z upływającym czasem. W Romansie w Durango ‒ trochę przekładzie, trochę parafrazie piosenki Boba Dylana (która nabiera dodatkowego znaczenia w kontekście ostatniego Nobla), odartej z elementów łotrzykowskich oraz lokalnie usytuowanych marzeń ‒ Magdalena z oryginału łączy się zatem z Magdą samego Podsiadły. To ballada skondensowana i jakby wbrew pierwowzorowi skupiona na frazie „Jesteśmy w samym środku życia”, zamiast śmierci obiecująca bohaterom dalszą ucieczkę w stronę wymarzonego miasta. Dylanowski fatalizm zastępuje więc Podsiadło nadzieją i tańcem, i tak do końca książki: im więcej Magdy, tym więcej świata, zbliżeń, miłości, aż po swobodną parafrazę starej, łacińskiej komplety Te lucis ante terminum, która zmienia się w manifest wiary w życie, nieustępliwe i nieustępujące, nawet na chwilę przed północą.

Źródło: portal O.pl

 

 

(…) W nowych wierszach Podsiadły z tomu „Włos Bregueta” ważne są zarówno delikatność konstrukcji wiersza, jego czułość w stosunku do formy, jak i zaskakująca wstrzemięźliwość czy prostota języka, która pozwala na wydobywanie poecie nieoczywistych tonów. Lubię tę emocjonalną erotykę na granicy sentymentalizmu (wiersze z Magdą), ale nigdy tej granicy nieprzekraczającą. Podoba mi się literackość wiersza, w tym niezbyt ukrywane nawiązania lekturowe; ujmuje metajęzyczność, czyli sprawdzanie, jak wiersz przypasowuje się do samego siebie, imponuje próba poruszenia tekstem (np. „Breakpoint”, „Układ rozkwitający”, „Oczy oczu”).

„Włos Bregueta” to dwadzieścia cztery wiersze nieobojętne. Wyczulone na język, jednak bez przeczulenia na swoim punkcie. Bywa, że szorstkie, chciałoby się rzec: męskie, w tym sensie, że nie chłopackie, pisane przez faceta i poetę w średnim wieku, z – cokolwiek to miałoby dziś znaczyć – życiowym doświadczeniem, który ma już tę świadomość, że z czasem się nie wygra, ale czasem chciałoby się jeszcze coś dla siebie ugrać. Choćby tym czymś miałoby być (tylko, aż?) porozumienie, bliskość, kawałek przestrzeni.

Karol Francuzik