Prowadzenie: Krzysztof Siwczyk
ANDRZEJ TITKOW - poeta, reżyser, scenarzysta, producent filmowy i wykładowca akademicki, urodzony w Warszawie 24 marca 1946 roku. Debiutował filmem dokumentalnym pt. W takim niedużym mieście w roku 1971. Ma w swym dorobku osiemdziesiąt filmów dokumentalnych, kilka fabularnych filmów telewizyjnych (w tym serial Układ krążenia), film kinowy pt. Światło odbite, spektakle teatralne i telewizyjne. Jako poeta debiutował w roku 1963 na łamach tygodnika Współczesność. Debiut książkowy w Almanachu Młodych1962/1963. Jest autorem dwóch tomów poetyckich: Wstęp do nie napisanego poematu (1976) oraz Zapisy, zaklęcia (1996). Jest członkiem Stowarzyszenia Filmowców Polskich, Stowarzyszenia Autorów ZAiKS, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich oraz Polskiego PEN- Clubu. W roku 2013 został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
O tomie:
Filozofia Titkowa od początku była bolesna. Bolesna fizycznie. Bólem kończą się (i zaczynają?) próby kochania, próby poznania, próby określenia własnego bytu i miejsca pośród ludzi: „ktoś mnie trącił on był mną, ja nim byłem, ale bolało mnie ramię, bolały mnie oczy” (Lato w Mieście, 1973). W którymś miejscu poeta mówi o „bólu świata”, ale jest to u niego ból konkretny, umieszczony w precyzyjnie określonych miejscach na planie miasta i duszy. Dotyk, choć prawie niemożliwy, jest bolesny, szczególnie, gdy w początku lat 70’, jak i dziesięć lat później, wbrew niemożliwości, dotyka Titkowa rzeczywistość ówczesnej Polski, świat „odarty ze znaczeń, ale niejednoznaczny”, co widać w doskonałych wierszach artysty, gotowego na samokrytykę, posługującego się „drętwą mową”, która rzuca w rozpacz. A ludzie? Są, lecz ich nie ma, jak wtedy, gdy „prześwitywało rozstanie, chociaż nie spotkaliśmy się jeszcze” i tam, gdzie „ta dziewczyna tak blisko, że niedotykalna”. A ja? „Ja otoczone mną zewsząd, lecz niesamowystarczalne, domaga się nazwy”. Czy jednak, wobec względności czasu, powtarzalności, wymienności i nieruchomości zdarzeń, nazwy mają znaczenie? „Co nie wydarzyło się jutro w Budapeszcie, Zdarzy się wczoraj w Paryżu…”. Wiersze z ostatnich siedemnastu lat, zebrane tu po raz pierwszy pod tytułem Pieśń pod Pieśniami, to zapis Hiobowego doświadczenia w świecie billboardów, elektroniki i cyfryzacji. W przeciwieństwie do autora innej Pieśni, warszawski poeta nie biegnie skacząc po górach, bo żyje „na jałowej równinie, na strzaskanej ruinie” (Sielce, 2002). Żyje? Nie, „jest to życie po życiu” pisze przed rzadką aluzją do żydostwa: …wśród imion jak te na strzaskanych kamiennych tablicach. Hiobowe doświadczenie nie oznacza – szczęśliwie – hiobowego nastroju. W każdym razie nie zawsze. Nie brak przymrużeń oka, jak w wierszu, w którym poeta w dziadkach na parkowej ławce odnajduje niegdysiejsze szczyty nomenklatury. Rozpoznaje tylko on, chłopiec z alei Przyjaciół, bo (…) „nawet te krnąbrne, rozwrzeszczane dzieci, żujące gumę, jedzące popcorn, popijające coca-colę. nic nie słyszały o ich świetlanej przeszłości”. Smutek nie oznacza braku humoru, ale humor nie przekreśla smutku. Ta pieśń dochodzi do czytelnika z dna otchłani, a poeta nie tylko wie, że w przeciwieństwie do Horacego, omnis moriar (cały umrę). Bluźni, rzucając wyzwanie Kantowi, niszczące jego imperatyw kategoryczny.
Ludwik Lewin