XXIX Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Rafała Wojaczka

 WERDYKT 


XXIX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego

im. Rafała Wojaczka

 

Instytut Mikołowski 

 

14 maja 2021

 

Jury w składzie: Konrad WOJTYŁA (przewodniczący), Paweł LEKSZYCKI i Krzysztof SIWCZYK na posiedzeniu, które odbyło się 13 maja 2021 roku w siedzibie Instytutu Mikołowskiego, po zapoznaniu się z 106 zestawami wierszy, jakie wpłynęły na tegoroczną edycję Konkursu, postanowiło przyznać następujące miejsca:


Nie przyznawać Miejsca I


Miejsce II – zestaw wierszy opatrzony godłem GTX Magnatek, którego autorem jest: JAKUB GUTKOWSKI (Łódź) 

Nagroda 1000 zł.


Miejsce III – zestaw wierszy opatrzony godłem Klawopseudonim, którego autorem jest: JAROSŁAW SPUŁA (Warszawa)

Nagroda 600 zł.


Wyróżnienia: ex – aequo:

- zestaw wierszy opatrzony godłem Kupiłem złą fugę, którego autorem jest: ANDRZEJ WOŹNIAK (Warszawa)

Nagroda 200 zł.

- zestaw wierszy opatrzony godłem Niemy, niema, którego autorką jest: JOANNA WOJCIECHOWSKA (Härlev, Dania)

Nagroda 200 zł.

 

Dziękujemy wszystkim uczestnikom i zapraszamy za rok!


 



JAKUB GUTKOWSKI - Miejsce II

 

 

szylkret

 

 

landszaft gra o wszystko – sztukateria fasady

robi się purpurowa w świetle neonu,

na którym kot tańczy z literami imienia

 

 

RODOLPHE SALIS. pod neonem się kończy rozmowa

o Chagallu, Schulzu albo innych szemranych:

ma być z tego monodram z darmowym wjazdem

 

 

i dobór ścieżki dźwiękowej jest istotny. wszyscy

trzymają kciuki na pulsie w coraz głośniejszym trybie

a najbardziej landszaft, bo górą, jeszcze niewidzialny,

 

 

zapieprza już meteor-doombox z muzyką do windy,

zaprzeczeniami zaprzeczeń, drukarką, aneksem

kuchennym i domknięciem luki w rencie gruntowej.

 

 

w starciu z niewidzialną ręką grawitacji

dancestudnie nie mają raczej cienia szansy. ktoś

próbował, co prawda, napisać o tym wiersz ostrzegawczy,

 

 

numer jazzowy albo rapsy, ale

landszaft wyłączył światło a tusz w długopisie

okazał się nazbyt sympatycznym atramentem.

 

 

nie szkodzi – w jarzeniowych językach ognia

przyjdzie przeczytać jeszcze niejeden manifest.

na razie trzeba wyznaczyć sobie inne gole:

 

 

nauczyć się barteru spleenu na skuny

i obczaić przyszłą okolicę – dziewiczy, niebielony

autentyk w alternatywie do twardzieli centrum.

 

 

bo jeśli praca u podstaw jest misją,

kontekst jest fidget spinnerem, przenośnym

złudzeniem optycznym, wykonanym ręcznie

 

 

z parkietu z odzysku, na warsztatach w jednym

z bardziej odległych kwartałów. reszta

jest tylko spinem incipitu.

 

 

 

* * *  

 

 

amelinium

 

 

puszka z zupą, znaleziona w zsypie

na tyłach kamienicy po rewitalizacji,

zaniesiona do innej kamienicy, jeszcze

 

 

przed. jest wgnieciona z jednej strony –

ktoś nią zagrał o zrywanie podłóg

albo próbował przyjebać koledze,

 

 

pracującemu w dole – ale okazyjna,

bo przekracza termin o włos. trudno

doczytać składniki, więc dopóki

 

 

nie pociągnąć zawleczki, kot jest żywy

i martwy jednocześnie. można go czytać

jak bądź. można go postawić obok

 

 

innych figurek, karmić warzywną lub krwią

z kurczaka, a gdy przyjdzie czas, spakować

do ostemplowanego pudła i wysłać na adres. bez

 

 

spiny: lśniąca ustawka w wąskiej panoramie,

warzywa trzymane w drewnianej misce,

gwiazdy, ściągane z kryształu, są tylko

 

 

gładkim komunałem, tym czy innym kręglem,

który, strącony, zaczepia o pozostałe. nie trzeba

 

 

dbać o całość, bo całości nie ma. póki co,

można ją najwyżej ważyć w dłoni, obracać,

wgniatać z tej i z tej.

 

 

* * * 

 

 

collector’s item (bonus track)

 

 

po mieście zbieramy karty i kary: to taka opcja gry wstępnej, jak szlug

zgaszony na skórze, jak mrówki pod skórą. to taka opcja, że liczy się niecykanie,

 

 

timing. znoszą się minuty w oku bramy, odwijają powieki, gryzą sypki tynk;

rzucają głosy jak kamienie w szyby a ł. odpowiada (w żółtej koszulce).

 

 

dilera wali w obwieszczenie – zamknęli punkt ksero. zgasili ulicę. przychodzą tu

pisać o tym wiersze, dostają amnezji za rogiem kwartału. idą: napisy

 

 

na murach czynszówek, pedały do gazu, pozdrowienia do dystychów.


 


 

 

JAROSŁAW SPUŁA - Miejsce III


 

częstotkliwość

 

 

deszcz

zmywa zgiełk

ciszej

 

 

zmierzch w południe

 

 

właśnie teraz

mój odbiór nastawia się

na szczególne pasmo fal

 

 

nasłuchuję

wychodzących z tła

sygnałów

 

 

- w kruchych powłokach pancerzy

monotonny żer korozji

 

 

- pod stopami moich dzieci

drganie gruntu

 

 

- w podziemnych serwerowniach

chrzęst iskrzeń

 

 

napięcie

 

 

w którym trzymany jest

świat

-

 

* * * 

 

 

Drgnienia igły

 

 

to coś jak igła

we mnie

 

 

to coś jak igła

sejsmografu

zapisuje senne wibracje gruntu

pod naszymi nogami

wciąż czujna na pomruki grawitacji

 

 

to coś jak igła

magnetyczna

rozpina się między biegunami

wskazuje kierunki sił

na które nanizano to wszystko

 

 

to coś jak igła

w głowicy adapteru

świat jest nagraniem

na niewidzialnym winylu

igła trafia w dukt

przenosi brzmienie

które przepisuję

 

 

to coś jak igła

sunie w moich żyłach ku sercu

każdego dnia jest coraz bliżej

 

 

to coś jak igła

we mnie

niekiedy

drży

-

 

* * * 

 

 

Ja pierwsza brygada

 

 

ja pierwsza brygada

kryzys

 

 

przechodzę

w stan spoczynku

 

 

moje jednoosobowe pokolenie

ogarnia senność

po orgazmie

 

 

oczekiwanie

na wylew

na przelew

 

 

tymczasowa

wieczność

 

 

przed nami

biegać skakać spalać

tłuszcz i wkurw

w antysmogowowirusowej

masce

 

 

myślałem że mam niesamowity dostęp do informacji

a to informacje miały niesamowity dostęp do mnie

 

 

ja pierwsza brygada

kryzys

 

 

legitymuję się osobistym dowodem na to że

pomimo opinii zapewnieniotwórców

wulgaryzm powtórzony tysiąc razy pozostaje

wulgaryzmem

nienawiść powtórzona tysiąc razy pozostaje

nienawiścią

kłamstwo powtórzone tysiąc razy pozostaje

kłamstwem

-

 


 

 

ANDRZEJ WOŹNIAK - Wyróżnienie


 

położna zmarła w trakcie przyjmowania porodu, była środa

 

 

choć zanosiło się na to całą ciążę

lekarze ignorowali strzykanie

w rozwijających się stawach

zabobony zostawmy

hipsterom trzeciej generacji

z linii apple shanti

 

 

a mój syn bał się własnych narodzin

jak płonących pól nafty

a mój syn bał się własnych narodzin

jak majowych chrabąszczy

i oddałby życie za pozostanie

w swoich śliskich ścianach

 

 

we wtorek chwycił ustami kciuk

wejdźcie i weźcie je sobie

 

 

* * * 

 

 

sage against the machine

 

 

                                                                     wilczycom

 

 czy wiesz że w dalekich karpatach toczy się wojna?

 

 androgyniczne elfy bez wieku

gwizdami przecinają szlaki wąsatych zuli

a palisady nasączone szałwią

bezwładnie stawiają się harwesterom

 

 

czy wiesz że wojna toczy się o skrawek wyobraźni

nietknięty pożogą?

że pożogą grozi każdy z twoich ledowych stolców

wiodących na pokuszenie niedźwiedzie?

 

 

poezja ma tam zakaz wstępu

ponieważ poezja dostaje tam wpierdol

a potem zamarza i staje się kolejnym ciężarem

który trzeba znieść z góry

do śmietnika przy drodze na muczne

 

 

czy wiesz mordeczko że twoja obecność na ziemi

nawet będąc miłością wymaga uzasadnienia?

 

 

* * * 

 

 

powinęli

 

 

gwałtowna gościnność tego miejsca

obezwładniła mnie od progu

jest mi płocho w mojej skórze

jest

mi osiem rąk i cztery pary oczu

 

 

wytłumione dźwięki ulicy

ulica wytłumia się

z czyjąś wyraźną pomocą

a dziwna łapczywość tego miejsca

sprawia że język

kitra mi się w gardle

 

 

ziewam jak moja matka

kiedy ojciec wracał z pracy

ziewam jak moja siostra

kiedy ojciec wracał z pracy

ziewam połykając całe

otaczające mnie światło

 

 

otucho otucho

dodaj się

jest mi ciemno

jest mi zimno

jest mi ziobro

 

 

 

aktywistkom i aktywistom zatrzymanym w warszawie 7 czerwca 2020

 


 



 

JOANNA WOJCIECHOWSKA  - Wyróżnienie

 

 

WSZYSTKO

 

Przekrój poprzeczny ostróżeczki polnej w świetle spolaryzowanym, jest trypofobiczny. Można wczołgać się w któryś z tych pustych otworków, zejść kamiennymi schodami do wielkiej zimnej czerni. Stąpać po niepewnym gruncie, do jednego punktu na horyzoncie.

 

Z wschodzących ust na niebie parują zdania, mgłą opadają na skórę zanieczyszczoną czerwonym światłem. Stężony kwas słowny usunie wszelkie rdzawe naloty, uwydatni kluczowe miejsca. Piegi na ciele, to mapa kosmosu.

 

Drażniony szpilką punkt, dwa centymetry ponad przegubem lewej ręki, pomaga usłyszeć zmarszczki wszechświata, odczytać geometryczny sen pszczoły. Komunikaty są teraz szybsze niż pędzące światło, choć czasem wydaje się, że niedostatecznie splątały się niektóre atomy.

 

Ależ upiorne jest to oddziaływanie na odległość. Wszystko - to zlepek pyłu gwiazd, sklejonego w grudkę na nodze owada. Wszystko - tworzy pozory, jest inne niż się wydaje. Każda obserwacja powoduje powstawanie sieci nieprawdziwych znaczeń.

 

Kryształek wyhodowany z oksytocyny, pod mikroskopem wygląda jak megalityczna struktura - rzeźbiony totem, oksydowana forma kobaltowa nakrapiana ochrą. Niektóre istoty wytwarzają kryształowe oczy z węglanu wapnia przez, które widzą ziarniste obrazy.

 

Niesporczaki dotykają się wzajemnie, aby okazywać swoje uczucia. Głodne, stają się drapieżne; przytulają się po to, by wchłonąć w siebie ujemną entropię ofiary. Sprytny mózg, by przeżyć, wykształcił sobie: zęby, pazury, odnóża, czułki, nibynóżki, wypustki; nawet wiarę.

 

Gdzie podzieje się Bóg gdy Wszystko, stanie się w końcu rozwiązywalnym równaniem?

 

 

* * *

 

 

TO NIE MY

 

Obrastasz mnie jak małż, tworząc perłę z ziarna piasku dręczącego ciało. Wsłuchani w melodię fal rzeźbiących kamienie, trwamy w naszej, tylko przez nas pojmowanej nieskończoności.

Omywani wirem prądów martwych oceanów, dryfujemy przed siebie, stanowiąc dwuosobową wyspę, tratwę rozbitków na biegunie niedostępności.

 

 

Bliżej nam stąd do stacji kosmicznych komandosów, toczących gwiezdne walki pomiędzy konstelacjami, niż do innych ludzi. W tle błękitów paryskich budujemy pruskie mury skał, rozrastamy się w twierdzę.

 

 

Jesteśmy siedliskiem krabów, lejących się czerwonym potokiem w przeźrocze wody. Na nasz rozkaz wszystkie samice rodzą jednocześnie. Planktonem larw zagęszcza się ultramaryna wód, chłostających nasze nagie wybrzeża.

 

 

Porosły nas bujne lasy, w trawach zalęgło się życie. Jesteśmy zwartym ekosystemem. Dojrzewamy teraz w pozycji embriona, ukryci głęboko pod skorupą mokradeł. Oplata nas koc, tkany z porostów i grzybni.

Wsłuchani w mikoryzową sieć informacji, hibernujemy kolejny tysiąc lat. Czasami śpiewne wycie syren, rozbudza w nas dzikość wiatru. W sztormie zamazują się kontury wszelkich znaczeń, bełtają się wszystkie mętne myśli. I znów…

 

 

T o n i e m y.

 

 

 * * * 

 

 

ŚLAD PO UŚMIECHU

 

Co to za narośl rozwinęła się na pająku? Woskowo-biała, lśniąca, z drobnym zagłębieniem w centrum. Może to grzyb? Płat skóry?

 

 

Co zrobić, gdy taka zwinięta, ciężka kulka zagnieździ się w brzuchu, wypuści korzenie i zacznie sączyć się trucizną, przez krwiobieg, do mózgu, w ciało modzelowate, kanał lewy, kanał prawy.

 

 

Kiedyś wpychałeś wszystkich ludzi w siebie, a teraz wywlekasz ich jak chwasty, żeby się nie plenili. Zostają tylko puste dziury, nie czujesz już nawet tępego bólu fantomowego po nich, ani po mnie.

 

 

Nie istnieją już chyba żadne sploty, czy połączenia między nimi, między nami.

Pod mikroskopem widać wszystkie twoje złuszczenia. Zrobię ci zdjęcie skóry - w jaskrawym świetle i na otwartej przysłonie.

 

 

Zbyt długie czasy ekspozycji spalą obrazy o tobie, lecz najpierw podpalmy w nas miejsca, które kochaliśmy. Później będzie czas na opatrzenie obrażeń.

 

 

Zobacz, zamiast czakr otwarły ci się stygmaty. Przestałeś się już bać, pomimo że rozeszły ci się wszystkie szwy między włosami na wapiennej czaszce - więc i ja się nie boję.

 

 

Miejmy nadzieję, że to wszystko zdarza się tylko raz, a potem staniemy się tylko dźwiękiem. Zagra nas młynek modlitewny i rozpłyniemy się w kolorach bardo.

 

 

Czy poznałabym twoją czaszkę? Bez skóry, mięsa, tylko zęby - biały uśmiech bez ust. Lubię oddychać pyłem. Podobno kurz, to między innymi, drobinki ludzkiej skóry.

 

 

Oddycham więc tobą, wdycham ciebie w siebie, przez nos wciągam, spod paznokci zlizuję, nano otworki rozchylam naszych ciał, żeby w rytmie pulsarów wzajemnie się spijały.

 

 

Magenta, cyan i yellow kapią przez jamki, kolory mieszają wprost na skórze.

W czarną przestrzeń miliardów cząsteczek kosmosu niosą nas fale zdarzeń.

 

 

Sny na jawie przeszywają wszelkie formy. Myśli zaczynają kształtować rzeczywistość. Spady, rozpady, opady z mgławic. Plac zabaw na szkielecie.

 

 

Przyniesiesz dla mnie wodę?

Nie, nie przyniosę.

Przyniesiesz dla mnie siebie?

Nie. Przecież wiesz, że siebie bym nie uniósł.