Spotkanie związane z promocją najnowszych tomów wierszy, wydanych przez IM: MARCIN BIES "Wybór drozdów", ARKADIUSZ KREMZA "Stacje".

ZAPRASZAMY - 12 STYCZNIA 2018, GODZ. 18:00

 

 Prowadzenie: Maciej Melecki i Krzysztof Siwczyk



MARCIN BIES – rocznik ’82. Wydał zbiory wierszy: Atrapizm (Wrocław, 2009), Funkcje faktyczne (Mikołów, 2010), Renowacja zbytków (Mikołów, 2015). Mieszka w Mikołowie.


ARKADIUSZ KREMZA - urodzony w 1975 r. w Mikołowie. Autor tomów wierszy: Bloki (1997), Hocki-klocki (2000), Brania (2003), Pukanie ziemi (2006), Wiersze z wody i żelaza (2012), Sterownia (2015) oraz poematu Ludzie wewnętrzni (2009). Laureat Nagrody Otoczaka 2013 za tom Wiersze z wody i żelaza. Mieszka w Mikołowie.


 

O tomach:

 

W swoim trzecim tomie wierszy Wybór drozdów Marcin Bies zdecydowanie mocno eksploruje przestrzenie swoich prywatnych sensów i mitów, splatając je z rozchybotanym i na wpół widmowym światem realnym, jawiącym się jako ciąg mniej lub bardziej zakamuflowanych pułapek. Sensy wywiedzione z pytań nie posiadają – paradoksalnie – żadnych stabilnych miar, albowiem są emanacją indywidualnych projekcji, bezpośrednio kotwiczących w sferach doznań i emocji. Tytułowy Wybór drozdów to opowiedzenie się po stronie lotnego i niepochwytnego symbolu jednostkowej wolności - okupionej poczuciem straty i drążącego osamotnienia – potencjalnie dającej możliwość przeniknięcia podszewki świata, jak ma to miejsce w inspirującym Biesa wierszu Czesława Miłosza Sens. O ile u Miłosza zobaczenie sensu świata może nastąpić po śmierci, która nie jest wszak żadnym tego gwarantem, a samej podszewki świata może po prostu nie być, o tyle w wierszach Biesa następują - raz po raz serwowane - próby pochwytności sensów w ustawieniach kątów danej percepcji, sprzęganej nieustannie z językowym odnoszeniem się do aktów widzialnego odbioru przeżyć, gdyż – wedle autora – sama już podmiana jednego elementu na drugi, może obnażyć to, że rewersem języka jest języczek u wagi/ podszewką przyrody jest opis przyrody. Autora przenika wrażenie względności semantycznych ujęć i niekończąca się procesja umownych znaków, kierunkujących nasze ziemskie bytowanie w sferę wiecznych przekłamań i fałszywych konstatacji. Dzieje się tak dlatego, ponieważ: tydzień zszedł mi na zgłębianiu trefności, i wymiennie, trafności słowa "jarzmo"/te szły akurat w parze/ jest jarzmo porodowe proste, trefność obecności i jeśli/ świnia w jarzmie wcale nie jest znakiem, tylko świnią w jarzmie/ a wypraszanie, od prosić, od narodzić się świnią/ treścią jarzma zostaną: obecność lochy, prosiąt i języka/ świnia pod językiem. Sięgnięcie po animalne atrybuty, jak ma to miejsce w cytowanym fragmencie wiersza [jarzmo porodowe proste], obrazowane za pomocą zbitek technicznego języka, odsłania ludzką bezradność wobec zmagań z pojęciowym deponowaniem sensu, ale zarazem ujawnia jego skryte miejsca, do których dociera, dzięki kompromitowaniu iluzji znaczonego, jedynie wiersz.

 

Maciej Melecki

 

 

Piłat i Jezus, Nietzsche i Kremza… Wszyscy zdają się być „zakładnikami” słów ecce homo, których sens i funkcja motywiczna głęboko zakorzeniona jest w tradycji biblijnej. Narodziny kolejnej tragedii mają swój rodowód w Ewangelii św. Jana. Kremza w Stacjach jawi się jednak jako ten, który obwieszcza: „oto nie-człowiek” (zaczęty w dziobie ptaka, skończony w jego pisku) i jednocześnie krzyczy: „Ukrzyżuj go, ukrzyżuj!” (nikt mi nie może zabronić). Życie zaczyna się kończyć w momencie zaistnienia. Bohater tych wierszy (przyłapany przez własną krew) skazany jest na bycie i niebycie jednocześnie, na wyzuwanie się z siebie i popadanie w siebie innego – od śmierci początku do końca życia. Brak tu okoliczności łagodzących i umywania rąk. Jest tylko wina, kara i wyrok (wiwat słuszny). Wszystko, co istnieje, obraca się w ruinę, nie po to – mówiąc za Benjaminem – by rujnować, lecz żeby znaleźć wiodącą przez nią drogę. Zdaje się być nią droga krzyżowa à rebours i czternaście stacji, gdzie rozgrywa się współczesny dramat. Negatywność to element konieczny pozytywności: krzyżowania znaczeń i zmiękczania ich gąbką sensu (Dla zasady. Dla zmyłki). Z jednej strony więc wpadanie do ontologicznej otchłani (białko przebija białko), z drugiej zaś odnajdywanie w pełnej beczce śmiechu (prysznic w kostkach chmur). Idea nie-człowieka i lęk teologiczny realizują się tu w paradoksalnej dychotomii. Pod nieobecność Boga to, co dobre, jawi się jako złe i na odwrót. Strach, moszczący się w tych wersach, jest zrazu nierealny jak Jego obecność. Jeśli rację ma Cioran, że książka musi być raną, a jej lektura chłostą, to Kremza w ten paradygmat wpisuje się doskonale. Sam rani, wykrwawia się, wywiersza, rzemień jeszcze mu lśni w mokrych rękach.

 

Konrad Wojtyła