Spotkanie autorskie z ADAMEM LIPSZYCEM

związane z promocją książki pt. "Czas wiersza. Paul Celan i teologie literackie"  (wyd. Austeria, 2015).


 

Prowadzenie: Maciej Melecki i Krzysztof Siwczyk



 

Wychodząc od deklaracji poety, lecz modyfikując je dzięki lekturze jego poezji, próbuję w tej książce pokazać, że wiele wierszy Paula Celana to pewne językowe akty pamięci. Akty te zwrócone są często -€“ choć nie zawsze -€“ ku temu, co utracone w historycznej katastrofie. Przekonany, że nazbyt spoisty język jest wspólnikiem zapomnienia, Celan rozbijał tworzywo językowe, pruł tkaniny swoich dawniejszych utworów, sam sobie wpadał w słowo. Stąd w wielu jego wierszach miejsc pamięci należy szukać w lukach między słowami, w dywizach rozrywających słowa, czasem w znakach interpunkcyjnych. Często też miejsca owym miejscom użyczają pewne szczególne wyrazy, dziwne słowa-resztki, które wykruszają się z całości mowy, by zjawić się na samym końcu wiersza. Zwykle zachowują pewien sens, często nawet kilka znaczeń w kilku różnych językach, zarazem jednak eksponują swoją materialność, swoje brzmienie czy kształt na papierze, a tym samym - stawiając czytelnikowi opór -€“ niczym obce słowa wyizolowane z całości mowy rozrywają jej gładką materię, wskazując miejsce na końcu języka. Przeciwstawiając się biegowi czasu, wiersze te doprowadzają do gwałtownej krystalizacji, do strącenia pewnej resztki głosu -€“ a zarazem przeobrażają moment, w którym same mówią, w pewne wyróżnione Teraz. Owo Teraz to właśnie czas wiersza, a przynajmniej wiersza Paula Celana.

 

Adam Lipszyc



 

O książce:

 

Czytanie Celana przypomina egzegezę mistyków. Słowa migoczą jak kamienie na dnie strumienia, lśnią zwielokrotnionym, nieuchwytnym sensem. Można tylko przybliżać, nawarstwiać hipotezy, które nierzadko zaciemniają znaczenie. „Gdyby człowiek przyszedł dziś na świat (…) mógłby, mógłby on, mówiąc (…) mógłby tylko bełkotać / wciąż i wciąż dalej”­, pisał Celan w wierszu „Tybinga, styczeń”. Poezja wypowiada słowa przeciwko niemocie, przez „kratę mowy”. Próba oddzielenia wątków, splątanych znaczeń, prowadzi do aporii, zagubienia, nieusuwalnej sprzeczności. Nieomal każda interpretacja Celana jest skazana na porażkę: łatwo wpaść w filozoficzny schemat, który wytyczy szeroki trakt, usunie zawiłości. Ale można też czytać krok po kroku, rozbierając wieloznaczny, wielojęzyczny poetycki idiolekt. Raz po raz będziemy wpadać w zakłopotanie, ale zdarzą się też chwile niemego zachwytu.

 

Książka Adama Lipszyca mieści się pomiędzy tymi biegunami. Podtytuł „teologie literackie” sugeruje odniesienie do judaistycznej i chrześcijańskiej tradycji. Jak jednak zauważa Lipszyc, poezji Celana nie powinno się sprowadzać ani do teologii (negatywnej), ani do antyteologii (która, jak rozumiem, jest zaprzeczeniem znaczenia, brodzeniem w nicości). „Istotne jest raczej, by dostrzec, jak promień teologii załamuje się w gęstym żywiole literackim, jak rozprasza się na powierzchniach poszczególnych kryształów, które tworzy Celan”. Wprowadzona przez Lipszyca kategoria „teologii literackiej” pozwala się utrzymać pomiędzy osiami filozoficznych schematów a czytaniem wiersza podobnym do przebierania ziarenek piasku (czy może raczej bliskiego Celanowi maku?). Mam kłopot z takim ujęciem: sugeruje bowiem religijną motywację poszukiwań poety. Broni także krytyka przed zagubieniem, zaplątaniem się w gąszczu niedających się wygładzić sprzeczności.(...)

 

Nie sposób uprościć złożonych obrazów Celana, przełożyć ich na język pojęć. Komentator niejako z konieczności stwarza nowe, nie mając pewności, czy egzegeza rozjaśnia, czy raczej sprowadza na manowce. Czy erudycyjne odniesienia (Kabała-€“Kafka­­-€“Benjamin­â€-Scholem) to tropy właściwe, czy może dopisują one nowe, nieprzewidziane przez poetę wątki. Lekturze Celana towarzyszy przytłaczający zachwyt -€“ świadomość obcowania z czymś, co piękne, choć jeszcze niepojęte. Trzeba czytać do głębi: najpierw odsłania się zarys, dopiero potem szczegóły, związki pomiędzy słowami -€“ jakby oczy stopniowo przyzwyczajały się do ciemności. Celan tworzy i przekształca części mowy, ogołaca je i odbudowuje. Czasami można odnieść wrażenie, jakby zbierał ostatnie cegiełki, które mu zostały z jakiejś słownej gry albo wyciągał z popiołu poczerniałe szczapy: to, co przechodzi jeszcze przez „ścieśnienie”. Poetycką pracę Celana Lipszyc porównuje do przedszkolnej zabawy: „Wygląda na to, że trafiliśmy do świata dziecięcych wyliczanek, do pokoju dziecka bawiącego się słowami i składającego jakąś zgadywankę”. W wierszu Mandorla „wybór prostych, a zarazem osobliwych, nieco bajkowych rzeczowników – migdał, nicość, król - pozostaje w doskonałej zgodzie z formą dziecięcych piosenek (…). Tak więc -€“ w rytmie pytań, odpowiedzi i repetycji - jakieś pogrążone w zabawie, ale też dość upiorne dziecko odsłania przed nami prostą strukturę podwójnego zawierania: w migdale stoi nicość, w nicości stoi król”. (...)

 

„WSZYSTKO JEST INACZEJ, niż sobie myślisz, / niż ja sobie myślę” (przeł. K. Rapacki) -€“ te słowa czytelnik Celana może przyjąć za drogowskaz, niejasne pocieszenie. Oto pochwała błądzenia: przegarniania zawikłanych, możliwych znaczeń ze świadomością, że być może wciąż mylimy tropy. Lipszyc celnie zestawia ten utwór z innym, rozpoczynającym się od incipitu „… NI ŻADNEGO / pokoju” (przeł. K. Rapacki). Ten pierwszy kończy się jasnym tonem: „Biały jest biały, wodny / promień przedziera się, promień serca, / rzeka, / znasz jej imię, brzegi / wiszą cały dzień, tak jak imię, / macasz je dłonią: / Alba”. Alba to łacińska nazwa Łaby, ale także samej bieli. Jak tłumaczy Lipszyc: „to imię, zaskakujące, wyizolowane w ostatnim wersie, odnalezione, lecz językowo obce, imię odnalezione na obczyźnie, imię, które blokuje język swoją obcością, a zarazem skupia w sobie wszystkie jego możliwości -€“ to imię zatem jest czymś, czego raczej się dotyka, niż co się wymawia lub słyszy”.

 

Lektura Celana przypomina macanie, oswajanie obcej, opornej tkanki wiersza. Także kolejny utwór zamyka pojedyncze, obce słowo: camaĂŻeu. Oznacza ono monochromatyczny obraz, w którym cieniuje się tony tego samego koloru. Jakby Celan nalegał na tę niejasność, zasadniczą mglistość, leżącą u podstaw poezjowania. Jakby tylko dwuznaczność, wahliwość znaczenia w ogóle pozwalała mówić: „Półból, drugi, bez / śladu trwania, w pół drogi / tu / półprzyjemność. / Poruszone, obsadzone”. Jak komentuje Lipszyc: „CamaĂŻeu traktowane po prostu jako obraz to czysty pozór i porażka, szare na szarym. Jako obraz, który staje się imieniem i dźwiękiem, zaznacza lokalny moment stabilności, moment, w którym język w swoim czysto materialnym wymiarze pozwala wymknąć się despotycznej władzy przymusu powtarzania, nawet jeśli nie potrafi ustanowić pokoju”.

 

Anna Arno Wszystko jest inaczej, Kultura liberalna, nr 345, 18 sierpnia 2015


 



Paul Celan

 

Wiersze

 

 

NIECZYTELNOŚĆ tego

świata. Wszystko dwoiste.

 

Twarde zegary

przyznają rację godzinie rozpadu,

ochryple.

 

Ty, zakleszczony najgłębiej w sobie,

wydobywasz się z siebie

na zawsze.

 

 

(przeł. Ryszard Krynicki)

 

 

 

ZA DNIA
Niebo jak skórka zajęcza. Wciąż jeszcze
pisze wyraźne skrzydło.

 

Ja także, przypomnij sobie,
w kolorze
kurzu, przybyłem
jako żuraw.

 

 

 

CISZO, niechlujna starucho, przepraw mnie przez bystrzyce,

ogniu rzęs, oświetlaj drogę.

 

 

 

JEDNA samo-

 

gwiezdna
noc.

 

Przewłókniona popiołem
godzina za godziną,
od cieni powiek
zatrzaśniętych oczu,

 

zeszlifowana
w cienkie jak strzała
dusze,
milknie w rozmowie
ze służalczymi kołczanami
o brodach z powietrznych alg.

 

Napełniona
muszla światła płynie
przez sumienie.

 

 

 

WIECZNOŚĆ starzeje się: w

 

Cerveteri
asfodele
pytają się nawzajem biało.

 

Mamlającą chochlą,
z kotłów umarłych,
ponad kamieniem, ponad kamieniem,
nabierają zupy
we wszystkie łóżka
i posłania.

 

 

 

WYSOKI ŚWIAT - stracony, obłędna podróż, jednodniowa podróż.

 

Dające się dopytać, z tego miejsca,
różą w leżącym odłogiem roku
Nigdzie, które wskazuje dom.

 

 

 

ZAKWESTIONOWANY KAMIEŃ,

 

zielono-szary, uwolniony
w wąwóz.

 

Odkramarzone księżyce żaru
rozświetlają
skrawek świata:

 

tym zatem byłeś
także.

 

W lukach pamięci
stoją samowolne świece
i ofiarowują przemoc.

 

 

KUREWSKIE POZA TYM. I wieczność

 

czarną krwią omotana.

 

Zakotwiczona
przed twym gliniastym kosmykiem
moja wiara.

 

Dwa palce, odległe o dłoń,
wywiosłowują błotnistą
przysięgę.

 

 

STERUJĘ TOBĄ poza świat,

tam jesteś u siebie, nie zmącony,
pogodnie
szpaki odmierzają śmierć,
trzcina kiwa odmownie kamieniowi, masz
wszystko
na dziś wieczór.

 

 

PRZED TWOJĄ PÓŹNĄ TWARZĄ,

 

chodzące
samotnie między
nocami co także mnie przekształcają,
coś przystanęło,
co kiedyś już było u nas, nie-
dotknięte myślą.

 

 

DROGI W OKRUCHACH CIENIA

 

twej dłoni.

 

Z bruzdy czterech palców
wygrzebuję sobie
skamieniałe błogosławieństwo.

 

 

 (tł. Marek Śnieciński)