(Wyd. Instytut Mikołowski 2013, tłum. Miłosz Biedrzycki).
Prowadzenie: Maciej Melecki i Krzysztof Siwczyk
Tłumaczenie: Agnieszka Będkowska-Kopczyk
* * *
Tomaž Šalamun - (urodzony 4 lipca 1941 r. w Zagrzebiu, Chorwacja)– poeta słoweński.
Ukończył historię sztuki na uniwersytecie w Lublanie.Debiutancki tom wierszy Poker, wydany nakładem własnym autora w 1966 r., spotkał się z żywym oddźwiękiem, w tym z oskarżeniami autora o "nihilizm", "dekadencję" i "nieodpowiedzialność". Obecnie tom ten uważany jest za jeden z punktów zwrotnych w słoweńskiej literaturze XX w. W roku 1970 Šalamun, jako uczestnik grupy artystów konceptualistów OHO (nazwa pochodzi od połączenia słoweńskich wyrazów "oko" i "ucho"), wyjechał na miesięczną wystawę do Nowego Jorku, na zaproszenie Museum of Modern Art. Następnie wielokrotnie powracał do USA na dłuższe i krótsze pobyty, podczas których napisał znaczną część swoich wierszy. W latach 1979-1981 przebywał również na stypendium w Meksyku, co wywarło istotny wpływ na jego dykcję poetycką.
Po niedługim okresie zatrudnienia jako historyk sztuki w Muzeum Sztuki Współczesnej i Akademii Sztuk Pięknych w Lublanie, utrzymywał się z tłumaczeń i prac dorywczych (na skutek kolejnego "podpadnięcia" władzom socjalistycznej Jugosławii), a w późniejszym czasie całkowicie poświęcił się pracy poetyckiej. W ostatnich latach prowadził również zajęcia na wydziałach "creative writing" dwóch uniwersytetów w USA.
W latach osiemdziesiątych XX w. poeta wyrażał poparcie dla dążeń niepodległościowych Słowenii. Po uzyskaniu przez Słowenię niepodległości, w latach 1996-1997 pełnił funkcję attaché kulturalnego konsulatu Republiki Słowenii w Nowym Jorku. Opublikował ponad trzydzieści tomów poezji w języku słoweńskim, tłumaczenia jego wierszy ukazywały się również w wydaniach książkowych w kilkunastu krajach Europy i w USA.
Wydania książkowe w języku polskim:
Wiersze (wybór), Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1979,
Straszne święta (wybór), Kraków: Agencja Wydawnicza Zebra, 1996
Poker (kompletne tłumaczenie debiutanckiego tomu), Katowice: Ars Cameralis Silesiae Superioris, 2002
Czytać: kochać (wybór), Katowice: Ars Cameralis Silesiae Superioris, 2002
Jabłoń (wybór), Kraków: Wydawnictwo Zielona Sowa, 2004
* * *
Tomaž Šalamun
Wybór wierszy z tomu "Pora roku"
(tłum. Miłosz Biedrzycki, wyd. Instytut Mikołowski, 2013)
Azro, gdzie mieszkasz, gdzie śpisz?
Pod dachem lizałem weneckie
lustra i piłem Urząd Pocztowy. Miałem
wielką willę z żółtymi
oknami. Zamówiłem książkę.
Uderzyłem w żebro. Potiom
Siedzicki. I kiedy zgasiłem światło,
zgasło światło, i kiedy zapaliłem
światło, zapaliło się światło. Białe
brzozy? Są samą korą.
Rembrandt dotyka igłą warg,
cieniuje je. Przerzuca most do chaty.
Lwy są purpurowymi wycieraczkami
do nóżek. Topią się. Są ciepłe.
Solennie wchodzę do miasta z kwiatem w ustach.
* * *
Zlanie
Daj mi oczy, daj mi oczy, zatrzymaj się przed
oczami. W nocy było dziwnie. Zagotowałeś
moje płuca. Płyn w ich wnętrzu sczerniał,
byłeś jak trzysta tysięcy Persów
maszerujących w stronę uschniętego
drzewa. Amalgamowałeś mnie, okuwałeś,
roztapiałeś, znów okuwałeś. Zmiażdżyłeś uchwyt.
Była burza. Setki tysięcy mrówek zalane
przez zielony kwas solny. Nie nadążałem ze
wstawianiem. Gałęzie spłonęły natychmiast. Jestem
do obwąchania? Nie ma mnie? Widziałem ogród.
Wilgotne liście z początku dymią jak gnój z obory,
potem poruszają się, jedno jedyne oko olbrzyma
patrzy. It’s true. I’m reckless. Już nie.
* * *
W morwie leży jezioro
Wyklarować doniczki. Stać na cyprysach.
Podarować kangurom tabliczki. Bramkarz zmienia
płytki, trawy – nigdy. Tu stoi przycięty
czubek. Zwinny, idź spać. Jest godzina,
żeby iść do domu. Rozpinam się i pozbywam.
Ogłaszam, że Durs to radość.
Usteczka, marszczą się. Kwiaty z majówek leżą na
tarasach. Waria, spawająca żelazo, odskakuje w
wydrę i wie. Pszczoły-robotnice. Płaszcze,
rozrzucone na stelażu. Jego oczy, ręce i
figura. Tu go przykleiłeś, Dejan, w kącie przed
szkłem. Narysuj nogi na tle.
A słoń: dajmy na to, że miałby kość do-liczkową i
pod-liczkową, nie wiemy, czy dałoby się je splisować.
* * *
Em
Czy żyłki otworzyły bajkę pelikanowi?
Skąd u niego prostota?
Sunę i kocham cię, co do palca u nogi
zjem cię i zabiję.
Widzę zielone okna. Ćmy
wyprasowałem. Wskrzeszam
groby. Język, ze śniegiem, twój wodospad.
Spójrz, oczy to mantry. Jesteś rzeźbą, ty, który
twardniejesz. Mogę potem w jeziorze
pływać motylkiem i
ustanowić rekord. Owijasz mnie.
Ja cię owija. Również pada
deszcz i widzę słońce. Jak również kiedy
świeci słońce, widzę słońce.
* * *
Oczy są głębsze od roślin
Uszy mam pokryte łatami i
czuję. Dlatego wiem i drapię, dlatego
czuję. Wartość kiełkuje. Wartość potrzebuje
dwóch minut, żeby zaskwierczeć. Tutaj pachną
cytryny, twoje uszy. Żeliwo.
Nachtigal. Katedry są. Rynna się
pruje. Chodzę po czubku nieba i
klaszczę. Rynna nachyla się na płaską
podłogę. Niech najżaba weźmie oś. W
Moskwie chodziłem po ryżu i
Dragomoszczence. Wiesz co, wiesz co, zdejmij
kierunek. Nie chodź boso po pałacu. Trawy
są lepkie. Jestem wrzucony w kapitał, żeby
zamaskować swój spadochron, tragarzu.
* * *
Zwariować ze szczęścia
Roztocza, gondole, mamy,
łamistrajkowi zimno. Rzępoli na skrzypcach.
Ja jestem religijny. Stóg błyska. Wpycha mu
w gardło kamień. Zwodzę się
głosem. Łykam tatę, swojego tatę.
Mięśniami prószę statki. Kraczę swoim
umysłem. Kieszeń, otrzewna, mała zabawka.
Zachód słońca przyznaje stypendium, otwiera
drzwi. Flawiusz Akwitański smaży naleśniki.
Owca zgubiła się w kinie. Flawiusz
Akwitański wali w szafę. Chce wejść? Chce
wyjść? Nie wali w szafę! Wali w
roletę. Kajak przewraca się. Stóg błyska. Kiedy
ręką zdejmuję sobie twarz, czuć zapach manny.
* * *
Chlupotanie, métro, Odéon
Nazywał się Zych i był wojewodą
krakowskim. Miał szeroką słowiańską twarz.
Szanowali Titę. Pod łóżkiem miałem
chaos. Jeździliśmy pociągami. Po Katowicach
chodzili pijani górnicy. Chan Kubiłaj zacierał
ręce, kto mi wsunął ryż pod paznokcie.
Rano jedliśmy czarny chleb. Błyszczały oczy
starszych pań. Lód pokrywał ziemię w nocy
i za dnia. Rzeki wcinały się weń. Wiosła na
tratwach przełom Dunajca ogłuchły. Dzieci
chorowały na świerzb. Rozpleniły im się czyraki.
Drezyny pod ziemią jeżdżą tylko w nocy. Czekasz,
a tu przyjeżdża taka machina. Na drugim plateau
śpiewa Murzyn, przypominający mi Zorana Mušiča.
* * *
Pływać. Mieć rasę.
Umyć, umyć, umyć zapłatę.
Otwierają się drzwi.
Kiosk jest zamknięty.
Ciężarówka przewozi. Nie wiem, co przewozi.
Człowiek ma jasnozieloną marynarkę.
Jestem zmęczony. Wszystko mnie boli z rozkoszy.
Dziecko zasnęło.
Przyrządy są.
Nie chcę odlatywać.
Chcę jeść piasek.
Chodziliśmy po chińskim lesie
w Central Parku.
Po pierwszym papierosie byłem pijany.
Wrzeszczę się.
Rosnę w świerk.
Nadejdzie potop.
Nie chcę iść dalej.
Ty żyj.