JERZY PLUTOWICZ urodził się 30 stycznia 1947 w Bielsku Podlaskim. Ukończył filologię rosyjską na uniwersytecie w Warszawie. Mieszka w Białymstoku.
Debiutował w prasie literackiej w 1967. Debiutem książkowym był tomik wierszy „Niegdyś to znaczy nigdy” w 1975. Wydał ponadto tomiki: „Zasłyszane do końca” (1981), „Pusty zegar” (1987), „Motyl i kamień” (1992), „Rzeka. Cienie na wodzie” (1996), „Kotlina. Wybór wierszy” (1998), „Zapomniana wojna (Okno na sad)” (2000), „Zapomniana wojna (Europa po deszczu)” (2002), „Zapomniana wojna (Sierpień, kołysanka)” (2008) „Miasto małe jak łza” (2012). Ponadto tom esejów „Nagle, w świecie” (2006).
Jerzy Plutowicz
PRZEBUDZENIE
Kim jestem, tu, w mroku cielesności, w drżeniu ciała?
Kim byłem? Czyżby obudził mnie przelot ptaka
za oknem? Okno, które otwiera żywioł, ostrze cienia;
czysta realność? Nie. Obudziło mnie muśnięcie
przestrzeni; jak gdybym wszedł w głąb korytarza snu.
Tak jakbym przebiegł na palcach, by nie trwożyć
tych, co umarli. A może obudziła mnie po prostu
kropla, kropelka wody, która spadła z kranu, hen,
w terytorium bez granic, bez żywej duszy, w księstwie
Akwitanii? A może to tylko muzyczka ziarenek
piasku, co utkwiły na amen we framudze okna,
nagość tonu? Oparzyła mnie idea, zimna jak
odłamek lustra. Przeląkłem się, że dom zastygnie,
zakrzepnie w grudkę bursztynu.
SEZON DIALEKTYKI
Filozofia podwórka, sztachet płotu na granicy widzialności,
ścieżki do studni, nagle, przy końcu świata; ledwie chwila,
ciężar chwili, gdy strącisz nić pajęczyny z lustra, w mroku
sieni. Chwila, gdy kulawy byt odzyska, przywróci symetrię.
Jeszcze otworzysz okno na bezmiar światła, u schyłku dnia,
latem. Jeszcze w cieniu jabłoni drżą kule dmuchawców.
Jeszcze poczwarka przeobraża się w motyla Trupią Główkę.
Jeszcze nie teraz, wieczne teraz. Idea brzęku wiadra o
cembrowinę, szelestu skrzydełek wróbla, który pije
deszczówkę z odłamka glinianego dzbana. Metafizyka
utraty, nagle, po diable. Ontologia czasu, który rozgałęzia się,
wchłania przestrzeń, zamiast wznosić się wzdłuż linii
prostej; prostej, jak zrozumienie, że jesteś tu, obok.
Czyżbyś tylko ty cierpiał wśród przyjaznych przedmiotów?
Ten biały kamień przy progu, skąd skoczyłeś, upadłeś
w dorosłość; jakże przenikliwa biel. Ten pniak z wbitą
siekierą, jak gdybyś przymierzał się odrąbać dłoń. Także
swoboda piłeczki w grze w banalność zła. Także otwarta
księga na stoliku w altanie, otwarta na erracie. Wolność,
by nie złamać, nie zrujnować słowa.
WIDMO
W której z kolei przestrzeni biła studnia artezyjska,
czyżby źródło młodości, dokąd biegłem, przekraczałem
każdą linię, by ugasić pragnienie? Na skraju miasteczka,
za obłokiem, za łukiem tęczy, zawsze na skraju. W której
części doby umówiłem się z dziewczyną, niewidzialną,
ukrytą w idei? Umówiłem się na trwanie wśród zjawisk,
na słowo tworzące, okrucieństwo rdzenia słowa; na echo
kroków w uliczce, gdy zbliża się wysłannik losu; brzęk
furtki, latarnia niby potępiona dusza. Co czai sie poza
słowem: czyste trwanie, czysty dotyk; trzepot skrzydełek
motyla, pyłek na dłoni? Mikrokosmos cały w cieniu
nad cienie. Poza słowem przecież czai się bestia, widmo
dzieciństwa. Co jest czystsze niż ból?
(…) Jakże uczciwi są idealiści, którzy wyrażają sprzeciw wobec rzeczywistości zastanej. Idealizm ten nieraz stanowi opozycję wobec przypadkowości, znikomości świata rzeczy. Idzie mu w parze pogarda dla zdroworozsądkowej, niedoskonałej, zmiennej rzeczywistości, brakowi stałości bytu. Tradycja nasza, zakorzeniona w chrześcijaństwie, a najbardziej w prawosławnej jego odmianie postuluje wszakże akceptację tego, co niedoskonałe i względne, może nawet zbędne, kruche, przemijające, grożące rozpadem. Zdarza się wszakże tak, że ci, co żyją w biedzie, niedostatku, w udręczeniu, za nic mają głosicieli wzniosłych idei; uważają te idee za mało przydatne, mało warte w codziennym zmaganiu się z bytem, są wobec tych idei nieufni, bądź w ogóle odmawiają ideom istnienia. Bywa, że spoglądają na świat z cynizmem; wzniosły, uduchowiony mistyk według nich korzysta z dobrobytu, nie musi kłopotać się o swą egzystencję, „ z żyru biesitsia”. Ale też znani są myśliciele, jacy postulują powrót do rzeczy, do konkretu, co objawia się jako propozycja pozbycia się balastu cywilizacji, a więc także jej tekstów, ksiąg, nauk różnej maści mistrzów. Także techniki, która uwolniła się spod kontroli człowieka, objawiła się wrogimi, niszczycielskimi wytworami. Dlatego Mircea Eliade szuka sensu najbardziej głębokiego w kulturach ludów pierwotnych, tych sprzed chrześcijaństwa; natomiast Martin Heidegger ceni szczególnie myślicieli greckich sprzed przełomu filozoficznego Sokratesa i Platona – Sokrates i Platon według Heideggera są odpowiedzialni za niebezpieczny, fałszywy kierunek, jaki przyjęła cywilizacja europejska, cywilizacja nieludzkich, zagrażających przyrodzie technologii, odhumanizowanej nauki. Hipisi szukają najgłębszej prawdy w seansach narkotycznych, żyją też miłośnicy prawdy zawartej choćby w czystym tekście Koranu. Oto piewcy natury, dzikości, energii, młodości, dobrego, niezepsutego prostaczka Rousseau, bądź świadomego, świetlanego proletariusza Marksa. Jest to przypadek paradoksu świadomości i bytu, jaki towarzyszy dziejom filozofii europejskiej, ale także myśli Dalekiego Wschodu. Jest to problem istnienia – dlaczego istnieje raczej coś a nie nic – z którym zmaga się filozofia od kilku tysięcy lat. Wprawdzie Heidegger utrzymywał, że niewybaczalne jest zwątpienie w istnienie, zwątpienie takie jest skandalem, skazą myślenia, czystym złem. Ale przecież żyli-byli tacy, co wątpili. Niekoniecznie nieodpowiedzialni głupcy. Oto Roman Ingarden próbował zmierzyć się z problemem istnienia i swoje dociekania zawarł w czterech opasłych tomach pt.” Spór o istnienie świata” – jest to dzieło jego życia, w dodatku niedokończone z powodu śmierci autora. Świadczyłoby to, jak 3 choćby w tym przypadku znakomitego polskiego myśliciela, że niezwykle poważna jest skala trudności, które czekają na nas, gdy próbujemy zmierzyć się z problemem bytu i bycia. A zdawałoby się, że bycie-w-świecie jest faktem nie do obalenia, najgłębszym doznaniem, sięgającym korzeni rzeczywistości. Aczkolwiek modne pomysły z dalekiego Wschodu traktują świat postrzegany zmysłami jako złudę, miraż, zasłonę Mai, coś nierzeczywistego, ponieważ zmysły nasze są jakże niedoskonałe. Piękną historię przekazał nam chiński myśliciel Czuang-Tsy. Przyśniło mu się oto, że jest motylem. Kiedy obudził się, zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem nie jest tylko snem motyla. Wprawdzie mędrzec z Królewca Kant dowodził, że czas i przestrzeń są wrodzonymi nam cechami umysłu, siecią, którą zarzucamy na rzeczywistość; czas i przestrzeń nie istnieją na zewnątrz nas, niezależnie - mimo że zdrowy rozsądek jak gdyby temu przeczy. Lecz być może czas i przestrzeń w nas są kroplami boskości. Poświęcając się ideom, jakże często doznajemy tego oto zjawiska, że rozum próbuje wydostać się ze świata zmysłów na wolność, opuścić niedoskonałe ciało, szamoce się, zapewnia o swej nieomylności, potędze. Na drugim biegunie mamy ucieczkę od rozumu, ponieważ myślenie ciąży, budzi lęk, wątpliwości, nie zapewnia spokoju. Łatwo wówczas o pogrążenie się w ezoterykę, w różnego gatunku nauki tajemne, w świat miraży, gnozy. Łatwo też o podporządkowanie się sile, choćby totalitarnej władzy, ale też naciskowi opinii grupy do której przynależymy, opinii krążących powszechnie, choć przyjmowanych bezkrytycznie, na wiarę, niekoniecznie prawdziwych. W skrajnym przypadku podporządkowujemy się karności grupy terrorystycznej. Typ ludzki skłonny do medytacji jakże często ulega melancholii, dziś określilibyśmy ją terminem depresja. Melancholii poświęcił piękną książkę psychiatra Antoni Kępiński. „Melancholia” ma tytuł rycina z 1514 malarza Albrechta Durera, pełna czaru tajemnicy. Durer zresztą sam siebie nazywał typem melancholicznym, a każdy atak choroby poprzedzał, zapowiadał napływ aktywności twórczej. Sięgając dalej w przeszłość dotarlibyśmy do pochwały melancholii przez Arystotelesa – według niego była to przypadłość ludzi twórczych – albo do biblijnej Księgi Hioba. Rozpacz i skargi Hioba na zły los przywodzą na myśl obraz człowieka w stanie depresji, kiedy człowiek ma poczucie, że otacza go czarny mur bez wyjścia. Jednakże wyjściem dla Hioba było to, że zaufał Bogu. (…)
Fragment eseju Jerzego Plutowicza Zwątpić w tekst