Związane z publikacją jego tomu wierszy „Równina, południowy zachód. Śmierć matki” (wyd. Instytut Mikołowski, 2011).
W spotkaniu weźmie udział tłumacz książki Franciszek Nastulczyk.
Prowadzenie:
Maciej Melecki i Krzysztof Siwczyk
IVAN ŠTRPKA - Urodził się 30.06.1944 r. w Hlohovcu. Jest jednym z najwybitniejszych współczesnych słowackich poetów. Należał do grupy poetyckiej Osamelibežci (Samotni biegacze), której członkowie debiutowali pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Wydał kilkanaście zbiorów wierszy, między innymi Tristan tára (1971, Tristan bredzi), Teraz a inéostrovy (1981, Teraz i inne wyspy), Všetko je w škrupine (1989, Wszystko jest w skorupie),Rovinsko, juhozápad. Smrť matky (1995, Równina, południowy zachód. Śmierć matki),Majster Mu a ženskéhlasy (1997, Mistrz Mu i kobiece głosy), 25 básní (2003, 25 wierszy), Ticháruka. Desaťelégií (2006, Cicha ręka. Dziesięć elegii) Veľký dych: Psychopolis, tenkýľad (2009, Wielki oddech: Psychopolis, cienki lód) . Jest również prozaikiem, autorem tekstów do piosenek, eseistą, tłumaczem literatury hiszpańskiej i portugalskiej. Za swoją twórczość otrzymał najważniejsze nagrody literackie na Słowacji. Jego książki znane są czytelnikom w wielu krajach Europy (Portugalia, Rumunia, Bułgaria, Holandia, Niemcy, Serbia i Polska). Był redaktorem naczelnym czasopism literackich, ostatnio miesięcznika literackiego "Romboid". Jego tom Cicha ręka. Dziesięć elegii w tłumaczeniu Zbigniewa Macheja nominowany został do nagrody Europejski Poeta Wolności. W 2011 r. nakładem Instytutu Mikołowskiego ukazał się tom wierszy Równina, południowy zachód. Śmierć matki w tłumaczeniu Franciszka Nastulczyka. Mieszka w Bratysławie.
Równina – Rovinsko
... jest to tylko pseudo geograficzna nazwa dla realnie i faktycznie nieistniejącego kraju, państwa czy obszaru. Niczego takiego nie ma na mapach. Jest to wymyślona nazwa równinnej krainy, przestrzeń monotonnie równa i płaska, horyzontalność sytuacji bez wniesień i zagłębień, bez pionu oprócz Wież. Jest to jakieś najszersze pole semantyczne znaczeń całej książki, skomponowanej jako jedna przenikająca się całość. A właściwie bardziej niż kraina jest to absolutna s y t u a c j a, z której nie ma ucieczki. Tą sytuacją jest umieranie i śmierć matki. Szeroki, wielki, ze wszystkich stron jednakowy płaski horyzont i jego miażdżące wielkie puste niebo i ziemia, przed którą nie ma ucieczki. (...)
W Holandii pisano, że poprzez swój temat i ostateczność, jak również intensywność nagiej sytuacji egzystencjalnej, książka ta sytuuje się gdzieś w okolicach Becketta, lecz w odróżnieniu od Becketta, nie gubi do końca własnej ludzkiej perspektywy. (...)
Książka ta jest dla mnie wciąż otwartą próbą napisania książki poezji jako jednej semantycznej, ba znaczeniotwórczej s i e c i, której poszczególne części wzajemnie się tłumaczą, wzbogacają i oświetlają w swoich przez siebie tworzonych kontekstach. Aż do najszerszych ostatecznych znaczeń. Ta możliwość jest wciąż otwarta.
Ivan Štrpka
Równina, południowy zachód. Początek elegii
To, czemu mówimy śnieg, drepce
w miejscu, waha się, w ostatniej chwili
wraca. Następnie ostrożnie (dotykając rzeczy
na powierzchni, z przymrużeniem pustego oka, tu i ówdzie)
pozostawia swój lekki, ledwo słyszalny ślad –
naśladując niewyraźnie Księżyc (to jego wiecznie
tylko niewyraźnie odbite światło, roztapiające się
w skrzypiący pustynny pył, który
leży tuż przed świtem, na małych
cichych pustych podwórkach, oddzielonych
cienkimi ogrodzeniami od pustych, cichych (niczym
nie obsianych) pól równiny
i z oddaniem spoczywa na równych daszkach
i na pokładach statków towarowych bez towarów,
cicho zakotwiczonych przy brzegach zimnych, płytkich
niezamarzających rzek.
I wszyscy śpiący (bez domu) całą noc.
Naśladując dno tego poziomo przenikającego
lśnienia. Podróżując pustą koleją podziemną
w obu kierunkach, całą noc, wciąż tam i z powrotem
w pustym świszczącym śnie. Budzą się
(z przymkniętym, nic nie rozumiejącym okiem, które
przesuwa się tuż obok wzroku)
zawsze na przystanku końcowym
bez adresu (bez własnego domu), bez matki
(co oznacza) bez możliwości się (jeszcze) urodzić,
krocząc (w górę na powierzchnię) razem
z podnoszącymi się strzępami porannej pary,
która ich (z jednej strony) ukrywa (z drugiej
delikatnie) wymazuje i (z trzeciej) cicho dopisuje
do świata, który jest (właśnie tylko czwartym)
żywym widmem, przesuwającym się
niepostrzegalnie gdzieś
na cienki, lekko pofalowany skraj
pustyni, której nie można przeczytać
ani przebrodzić nagim (obdzielającym się od pustych oczu)
wzrokiem zdziwionych śpiących. Z nieprzykrytą
głową, z butami w ręku.